30 sierpnia 2013

Pstrąg pieczony w papilotach.




Moja siostra zarządziła dziś: "Na obiad będzie ryba". Wiadomo ryba zdrowa jest, smaczna jest, dietetyczna też i ogólnie sam z niej pożytek. Tak więc zaopatrzyłyśmy się czym prędzej w świeże pstrągi sztuk cztery, po jednym na łebka dorosłego, na łebek dziecięcy po pół. Coś wyjątkowo wypasione to pstrągi były. Czym prędzej je upiekłam sprawdzonym sposobem. Rodzinka zjadła zadowolona, dzieciaki ukontentowane a jakże. Przed jedzeniem zafrapowane pytaniem, jak będzie wyglądała rybia głowa po wyjęciu z piekarnika i czy da się ją zjeść, wkrótce otrzymały odpowiedzi. Mianowicie głowa pstrąga po obróbce termicznej przedstawia widok dość upiorny, nie przeszkadza to jednak, bo smak rekompensuje wszystkie niedogodności.

Pieczenie jest moim ulubionym sposobem przygotowywania jedzenia, dotyczy to także ryb. Kilka razy do tego celu używałam folii aluminiowej, jednak przekonałam się, że o wiele "smaczniejsze" rezultaty otrzymuje się po zawinięciu ryb w papier do pieczenia. Paczuszka z folii jest jak dla mnie zbyt szczelna, co powoduje, że mięso jest bardziej rozgotowane niż upieczone. Papier zaś wypuszcza na zewnątrz odpowiednią ilość wilgoci. Skórka ryby jest więc po upieczeniu chrupiąca, a mięso nadal delikatne i wilgotne. 






Pstrąg pieczony w papilotach:

  • 2 oczyszczone pstrągi
  • cytryna
  • gałązki świeżych ziół - koperku, tymianku, bazylii
  • 1 łyżka masła
  • 1 ząbek czosnku
  • sól, pieprz


Pstrągi wypłukać dokładnie pod bieżącą wodą, wysuszyć. Każdą rybę skropić dokładnie sokiem z cytryny, posolić, popieprzyć, zwłaszcza wnętrze ryb. Miękkie masło wymieszać z posiekanym drobno czosnkiem i skórką otartą z połowy cytryny. Do wnętrza każdego pstrąga włożyć po pół łyżki masła i po gałązce lub dwóch tymianku, koperku i bazylii. Ryby ułożyć na oddzielnych arkuszach papieru do pieczenia, na tyle dużych, aby łatwo było je szczelnie zawinąć. Skórę naciąć ostrym nożem w kilku miejscach, w każde nacięcie włożyć po ćwiartce plasterka cytryny. Ryby zawinąć dokładnie w papier, tak, jakby pakowało się kanapki, brzegi papieru spiąć metalowymi spinaczami biurowymi. Paczuszki ułożyć na blaszce do pieczenia. Włożyć do piekarnika nagrzanego do 180ºC, włączyć termoobieg i piec ok. 30 minut. 

Smacznego!








29 sierpnia 2013

Smak lata. Leczo.



Każdego roku w miesiącach letnich przychodzi taki szczęśliwy czas, gdy na straganach pojawiają się masowo: moja ulubiona papryka biała i pomidory Lima, przez niektórych pogardliwie nazywane "pastewnymi". Jest to dla mnie znak, że czas przygotować jedną z najbardziej znanych, najprostszych i jednocześnie najpyszniejszych potraw, czyli leczo we własnej osobie. Nie znam osoby, która nie próbowałaby tego specjału i jestem przekonana, że w każdym domu bez wyjątku przygotowuje się go w inny sposób. Mało tego, w każdym domu z pewnością smakuje ono inaczej.

Za czasów mojego dzieciństwa leczo przygotowywała zawsze mama, w ilościach takich, żeby każdy z domowników mógł nacieszyć się jego smakiem i aromatem. Mogliśmy jeść więc leczo na śniadanie, obiad i kolację i rzadko kiedy było nam dość. Tutejsze wydanie leczo przygotowała na moje potrzeby moja siostra (dzięki Ci za to). Jak sama podkreśla sekret tkwi w papryce, najlepiej do tego celu nadaje się nasza swojska "blondyna". Warzywa należy też pociachać na kawałki na tyle duże, by pozostały jędrne. Bo najgorsze co może być to rozgotowane leczo!







Leczo starszej siostry:

  • 4 kiełbasy śląskie
  • ok. 200 g chudego boczku
  • 4 średnie cebule
  • 3 papryki białe
  • 2 papryki czerwone lub żółte
  • 2 młode cukinie
  • 6 pomidorów Lima lub puszka pomidorów krojonych
  • 2 łyżki oleju
  • 1 papryczka chilli lub szczypta suszonych płatków chilli
  • sól, pieprz


Kiełbaski pokroić w półplasterki, boczek w kostkę, papryki, cebule, cukinie i pomidory w grube plastry. W głębokim rondlu rozgrzać oliwę, wsypać boczek i kiełbasę, smażyć na dość dużym ogniu, od czasu do czasu mieszając, do momentu aż wytopi się ewentualny tłuszcz. Dodać cebulę, zmniejszyć ogień i smażyć, aż cebula zmięknie. Dodać paprykę i cukinię, delikatnie posolić, popieprzyć, dodać tyle wody, żeby zakryte zostało dno garnka. Naczynie przykryć pokrywką. Leczo dusić ok. 5 minut. Na koniec dodać plasterki pomidorów (osoby wrażliwe mogą je wcześniej sparzyć i obrać ze skóry), doprawić do smaku. Całość dusić aż warzywa zmiękną, ale nie dopuścić do ich rozgotowania! Podawać gorące ze świeżym pieczywem.

Smacznego!



28 sierpnia 2013

Coś dla dzieci i nie tylko. Pancakes z owocami.







Gdyby ktoś zapytał mnie, jakie jest ulubione danie wszystkich dzieci (a przynajmniej wszystkich dzieci, jakie mam przyjemność znać osobiście) i dużej części dorosłych, odpowiedziałabym bez namysłu, że naleśniki i racuchy. Przez wieki w moim domu przygotowywano ten specjał według receptury na tzw. "oko". Trochę mąki, trochę mleka/maślanki, jajko, trochę cukru. Jak ciasto wyjdzie za gęste, dodać jeszcze trochę mleka. Jak przez przypadek chlupniemy za dużo mleka to trzeba dodać mąki, i tak bez końca... Ostatnio przekonałam się jednak, że warto znaleźć porządny przepis i trzymać się proporcji. Gwarantuję, że jakość i smak będą niepowtarzalne.


I tym oto sposobem na jednej z moich ulubionych stron internetowych klik znalazłam przepis na absolutnie najpyszniejszą wersję placuszków racuchopodobnych jakie jadłam w życiu, po amerykańsku zwanych pancakes. Wspaniałe, delikatne, rozpływające się w ustach i znikające wprost z patelni. Krótko mówiąc idealne. 



Stos pancakes polanych syropem klonowym



Oryginalne amerykańskie pancakes (przepis na 8 - 10 sztuk o średnicy ok. 12 cm) :

  • 1 i 1/4 szklanki mąki
  • 1 jajko
  • 1 i 1/4 szklanki maślanki
  • 1/4 szklanki cukru pudru (dodaję drobny kryształ)
  • 1 czubata łyżeczka proszku do pieczenia
  • 1 łyżeczka sody oczyszczonej
  • 1/4 szklanki oliwy
  • szczypta soli

  • ok. 200 g borówek amerykańskich lub malin (lub innych drobnych owoców)
  • syrop klonowy, jogurt naturalny, miód lub cukier puder


Wszystkie składniki zmiksować mikserem na gładką masę. Na koniec dodać owoce i delikatnie wymieszać łyżką. Smażyć bez dodatku tłuszczu na średnio rozgrzanej patelni z powłoką nieprzywierającą, starając się by na każdym placku znalazło się kilka owoców. Podawać z syropem klonowym, miodem, jogurtem naturalnym lub innym ulubionym dodatkiem.


Smacznego!



Moja osobista modelka i stylistka potraw w czasie pracy





27 sierpnia 2013

Ostatnie dni lata. Drożdżówki z serkiem i malinami.




Lato nieuchronnie zmierza ku końcowi. Dni już nie tak gorące, noce nie tak ciepłe. Na szczęście na straganach sezon trwa w najlepsze. Grzech nie wykorzystać świeżych owoców i warzyw. Niedługo będziemy za nimi tęsknić. Każdemu, kto lubi maliny i chce się cieszyć ich smakiem, polecam połączyć je z waniliowym serkiem i upiec pyszne bułeczki. Zapach, jaki rozchodzi się po kuchni już od pierwszych minut pieczenia, bezcenny. 
Drożdżówki znikają w mgnieniu oka, najlepsze są jeszcze ciepłe ze szklanką zimnego mleka albo gorącą kawą. Delikatne, puszyste drożdżowe ciasto rozpływa się w ustach, a maliny...trudno ubrać to w słowa.






Ciasto drożdżowe:

  • 500 g mąki tortowej
  • 7 g drożdży instant lub 20 g świeżych drożdży
  • 5 łyżek cukru
  • 2 jajka
  • 200 ml mleka
  • 60 g masła
  • pół łyżeczki soli


Nadzienie twarożkowe:

  • 250 g twarożku sernikowego
  • pół opakowania budyniu waniliowego
  • 2 - 3 łyżki cukru
  • ok. 250 g malin

Zrobić rozczyn ze świeżych drożdży - wymieszać je z łyżką cukru i kilkoma łyżkami letniego mleka, pozostawić na ok. 15 minut aż zaczną się pienić (drożdże instant wystarczy przesiać z mąką). Masło rozpuścić i przestudzić. Mąkę wymieszać z rozczynem i pozostałym mlekiem, lekko wymieszać (ciasto jest dość rzadkie i klejące). Na koniec dodać przestudzone masło i wyrabiać jeszcze ok. 5 minut aż ciasto zacznie odchodzić od naczynia i od ręki. Miskę przykryć ściereczką i odstawić do podwojenia jego objętości (ok. 1 - 2 godzin).


W tym czasie przygotować nadzienie - wymieszać wszystkie składniki, oprócz malin. Po wyrośnięciu ciasto przełożyć na stolnicę i jeszcze raz wyrobić, podsypując je mąką. Odciąć ok. 1/3 ciasta i rozwałkować je na prostokąt o rozmiarach ok. 25x40 cm. W czasie rozwałkowywania podsypywać mąką, co zapobiegnie przyklejaniu się ciasta do stolnicy. Przenieść placek do formy wyłożonej papierem do pieczenia. 



Resztę ciasta rozwałkować na prostokąt o rozmiarze ok. 40x40 cm, wysmarować serkiem i posypać równomiernie malinami. Następnie zwinąć delikatnie w rulon wzdłuż jednego z boków. Pokroić ostrym nożem na 10 - 12 kawałków. Każdy z nich przełożyć na blachę i układać na rozwałkowanym wcześniej prostokącie, jeden obok drugiego, rozcięciem do góry. Pozostawić do wyrośnięcia ok. 15 minut. Przed pieczeniem posmarować roztrzepanym jajkiem. Piec w temperaturze 200ºC przez 20 - 30 minut. Po wystudzeniu posypać cukrem pudrem. 

Smacznego!






11 sierpnia 2013

Lassi. Na ochłodę.





Jako dziecko uwielbiałam lato i wszystkie jego atrybuty. Zarówno ja, jak i pozostałe dzieci ze wsi cieszyliśmy się w wakacyjny czas dużą swobodą. Nikt nas nie pilnował (teraz to nie do pomyślenia), całymi dniami włóczyliśmy się w poszukiwaniu przygód. Upał był nam niestraszny. Powiem więcej, im gorętszy dzień zapowiadała pani pogodynka, tym większy uśmiech zakwitał na naszych buziach. Dla nas oznaczało to kolejny dzień spędzony na moczeniu naszych zadków w pobliskim stawie. Mogliśmy się tak chlapać godzinami, od rana do wieczora, brodząc po kolana w mule, budując trampoliny oraz okładając się tatarakiem po głowach. Rodzice nieraz musieli nas niemalże siłą wyciągać na obiad. W głowach nam się nie mieściło jak ktoś może nie lubić gorąca. Nie rozumieliśmy dlaczego dorośli wzdychali ciężko i marudzili pod nosem. Po co te narzekania?


Teraz chyba sama wreszcie dorosłam, bo mimo że jestem istotą zdecydowanie ciepłolubną, upały zmęczyły mnie niemiłosiernie. I z przerażeniem stwierdziłam, że ostatnie dni były dla mnie czasem utyskiwań, zwłaszcza gdy temperatura wzrosła powyżej trzydziestki. Sam proces myślenia powodował występowanie kropelek potu na czole, nie mówiąc o jakiejkolwiek aktywności fizycznej. W takie dni jak te, humor mogło poprawić tylko coś pysznego, słodkiego, szybkiego i, na boga!, zimnego!! Czyli lassi.









Lassi z czerwonymi owocami:

  • szklanka jogurtu naturalnego
  • 1/2 szklanki zimnej wody lub mleka
  • ok. 200 g owoców (truskawki, czerwone porzeczki, poziomki, maliny)
  • łyżka cukru, miodu, syropu z agawy lub innego ulubionego "słodzika"
  • ewentualnie szczypta kardamonu

Wszystkie składniki należy włożyć do blendera i zmiksować na gładką masę. Podawać od razu, najlepiej w gorący dzień.

Smacznego!









5 sierpnia 2013

Tarta z agrestem, po prostu.




Był sobie ogród, a w ogrodzie drzewo, a obok drzewa jeszcze jedno drzewo. I krzak agrestu, a nawet dwa. W tym roku wyjątkowo obsypane owocami. Gałęzie ugięte pod ich ciężarem.
Nie zwlekając zaczęłam rozmyślać, jakby tu wykorzystać ten urodzaj. I gdy trafiłam na post Komarki od razu wiedziałam, że to jest to. Pomysł na tartę urzekł mnie, to była miłość od pierwszego wejrzenia. Musiałam ją zrobić, musiałam ją mieć! I zjeść! 
Oto krótka historia pewnego agrestu. 







Tarta agrestowa z bezą:

Kruchy spód:

  • 180 g mąki pszennej
  • 100 g zimnego masła
  • 2 łyżki cukru pudru
  • 1 żółtko
  • 2 łyżki zimnej wody
  • szczypta soli

Nadzienie agrestowe:
  • 500 g agrestu (dałam ok 600 g czerwonego agrestu)
  • 60 g cukru
  • 3 żółtka
  • 2 łyżki syropu z kwiatów czarnego bzu (pominęłam)
  • 2 łyżki mąki ziemniaczanej
  • 75 g masła
  • 200 ml wody

Beza:
  • 3 białka o temperaturze pokojowe (użyłam 4 żółtka)
  • 175 g drobnego cukru (dodałam 200 g)
  • 1 łyżeczka mąki ziemniaczanej

Wszystkie składniki ciasta szybko zagniotłam (tylko do połączenia składników). Zawinęłam w folię i włożyłam do lodówki na ok. 30 minut. Po tym czasie rozwałkowałam ciasto i wyłożyłam nim okrągłą formę o średnicy 25 cm. Docisnęłam ciasto do formy, kilkakrotnie nakłułam spód widelcem widelcem. Piekłam w temperaturze 200ºC, aż do zrumienienia spodu.

Podczas pieczenia spodu przygotowałam nadzienie. Umyty, obrany z szypułek agrest przełożyłam do garnka, dodałam wodę, cukier i gotowałam przez ok 5 minut (przy pomocy tłuczka do ziemniaków aktywnie pomogłam owocom zmięknąć). Następnie odcedziłam płyn, dodałam do niego mąkę ziemniaczaną, uprzednio zmieszaną z kilkoma łyżkami wody, postawiłam na ogniu i gotowałam chwilę aż masa nabrała konsystencji kisielu. Ostudziłam, zmiksowałam z masłem i żółtkami, a na koniec do masy dodałam rozgotowane owoce. Masę przełożyłam na upieczony kruchy spód.

Białka ubiłam na sztywna pianę, następnie dodałam stopniowo cukier, po każdej porcji miksując dokładnie. Gdy piana zrobiła się sztywna i lśniąca dodałam mąkę ziemniaczaną i jeszcze raz dokładnie zmiksowałam. Bezę przełożyłam na masę agrestową. 

Całość wstawiłam do piekarnika i piekłam w temperaturze 150ºC przez 40 minut. Zakończyłam pieczenie, gdy beza zrobiła się lekko rumiana i krucha. Chciałam podać po wystudzeniu, ale nie zdążyłam.

Smacznego!




Krótko po swojej przygodzie z tartą, znalazłam jej zieloną wersję na stronie Moje wypieki. Sezon agrestowy trwa w najlepsze.





4 sierpnia 2013

Światowe towarzystwo. Chleb San Francisco i chleb wieloziarnisty.



Największym problemem, z jakim borykam się za każdym razem, gdy chcę coś nowego upiec, jest wybór odpowiedniego chleba. Odpowiedniego czyli łatwego, niewymagającego zbyt specjalistycznego sprzętu i wyszukanych składników. Ale jak tu wybrać odpowiednią recepturę, gdy każda z kolejnych stron prezentuje coraz to większe pyszności? To proste - od razu piec dwa różne chleby. Po co się ograniczać, czasu mało a przepisów mnóstwo! Jednocześnie można nabrać większego doświadczenia. Moje dodatkowe kryterium jest równie proste - wybieram chleby pieczone w formach. Formowanie ręczne bochenków to podobno wyższa szkoła jazdy i niejednemu sprawia wiele trudności, a ja nie mam zamiaru się zniechęcać. Niech więc zwykła swojska keksówka odwali za mnie połowę roboty i uformuje zgrabny bochenek. 





Do dzisiejszego pieczenia zakwalifikowałam chleb San Francisco znaleziony na stronie Moje wypieki. Zaintrygował mnie przede wszystkim dodatek octu balsamicznego i opisy pysznej skórki (jedna z blogerek pisała wprost, że specjalnie piecze ten chleb w płaskiej formie, żeby skórki było jak najwięcej). Chlebek niczego sobie, bardzo delikatny i miękki.

Drugi kandydat to orkiszowiec wieloziarnisty ze strony Trufli, chociaż w moim przypadku to chleb mieszany. I ten chleb to strzał w dziesiątkę. Przepyszny, delikatny i napakowany wszelakim ziarnem. Mój numer jeden!



Chleb San Francisco:

  • 2 łyżeczki drożdży instant
  • 200 g mąki pszennej razowej
  • 400 g mąki pszennej chlebowej typ 840
  • 1/2 łyżki cukru
  • 2 łyżki octu balsamicznego
  • 1 i 1/4 łyżeczki soli
  • 250 g zakwasu żytniego
  • 375 ml wody
Drożdże i cukier rozpuściłam w 100 ml wody, odstawiłam na 15 minut. Po tym czasie wymieszałam z pozostałymi składnikami i pozostawiłam na 30 min, żeby ciasto odpoczęło. Ciasto przełożyłam do keksówki 10x40 cm, wysmarowanej masłem i wysypanej kaszą manną, odstawiłam do czasu aż podwoi objętość. Na koniec posmarowałam wierzch roztrzepanym jajkiem z dodatkiem mleka. Piekłam 10 minut w temperaturze 230ºC, następnie 35 minut w temperaturze 200ºC. Po upieczeniu wystudziłam na kratce.








Chleb wieloziarnisty:


1. dzień wieczorem - zaczyn:

  • 2 łyżki zakwasu żytniego
  • 150 g wody
  • 120 g mąki pszennej chlebowej tym 840
Wszystkie składniki wymieszałam, odstawiłam na 12-14 godzin.



2. dzień rano - ciasto właściwe:

  • zaczyn
  • 1/3 łyżeczki drożdży instant
  • 330 g wody
  • 2 łyżeczki soli
  • 1 łyżka miodu
  • 350 g mąki pszennej razowej
  • 50 g mąki pszennej chlebowej typ 840
  • wszelakie ziarna (u mnie mak, czarny sezam,pestki dyni, słonecznika)
Składniki ciasta wymieszałam drewnianą łyżką ok 3 minut. Ciasto podzieliłam na pół i wyłożyłam do dwóch keksówek 10x22 cm, wysmarowanych masłem i wysypanych otrębami. Ciasto posypałam po wierzchu ziarnami (proporcja i ilość według gustu) i odstawiłam w ciepłe miejsce do wyrośnięcia. Po podwojeniu objętości ostrożnie posmarowałam wierzch chlebów wodą. Piekłam 15 minut w temperaturze 220ºC, następnie 40 minut w temperaturze 190ºC. Po upieczeniu wystudziłam na kratce.

Smacznego!










1 sierpnia 2013

Na dobry początek. Chleb żytni z zaparką.




Na początek umówmy się. Nie lubię piec. Lubię gotować. GOTOWAĆ! Mieszać, dodawać, siekać, kroić, przyprawiać. Ma być kolorowo. Pieczenie jest dla ludzi zdyscyplinowanych. Cierpliwych. A cierpliwość dziwnym trafem do moich mocnych stron nie należy. Mam wrażenie, że pokłady cierpliwości wyczerpały się u mnie gdzieś w okolicach dzieciństwa, kiedy to z uporem maniaka, niczym sierotka łuskałam wiadra fasolki albo bobu (moja rodzina skrzętnie wykorzystywała ten fakt do pozbycia się mnie na kilka godzin, wiadomo było wszak, że jak zaczęłam to musiałam skończyć) albo siedziałam z tatą nad stawem, łowiąc ryby (baa ryby to duże słowo, kiełbie albo ukleje). Do tego w czasie pieczenia potrzeba dobrej synchronizacji, najpierw wymieszać to, potem tamto, broń boże na odwrót. Potem musi wyrosnąć. Rośnie, nie rośnie a człowieka nerwy zżerają. Może za mało drożdży, a może za zimno. No i to czekanie... Nie zdecydowanie, pieczenie jest nie dla mnie...


Co jednak zrobić, gdy w przypływie euforii i dobrych chęci zakupiło się kilkanaście kilogramów mąk różnych sortów, z mąką żytnią razową (7,5 kg) na czele? Opchnąć, nie opchnę. Wywalić, nie wywalę. Trzeba zrobić zakwas, wyciągnąć wagę i coś upiec. No dobra, przyznam się. Pieczenie wciąga i coraz bardziej mi się podoba!


O nastawianiu zakwasu pisać nie będę, wszak jestem początkująca w tej materii i ekspert ze mnie żaden. W sieci zaś jest co najmniej kilka świetnych stron obrazujących ten proces, odsyłam więc do stron Małgorzaty Zielińskiej klik lub do strony Liski klik. Powiem tylko, że mój zakwas produkowałam i produkuję namiętnie z mąki żytniej razowej typ 2000 (to 7,5 kg do czegoś zobowiązuje), a pierwszy raz wykorzystałam do pieczenia chleba po 5 dniach od nastawienia. 



produkcja zakwasu trwa w najlepsze



Na pierwszy rzut wybrałam chleb z tajemniczo brzmiącą zaparką w nazwie. Tymczasem jest to nic innego jak mieszanina mąki z gorącą wodą, koniec filozofii. Brzmi banalnie, ale to właśnie rzeczona zaparka dodaje miąższowi chleba wilgotność i delikatność. Przyznam się od razu, że chleb ten wyszedł mi dopiero za drugim razem. Przy pierwszej próbie ciasto wydawało mi się za gęste dodałam więc więcej wody, jak się potem okazało za dużo (rodzinie zakalec nie przeszkadzał). Warto było spróbować jeszcze raz, bo chleb jest naprawdę pyszny. Przepis znalazłam tutaj klik






1. dzień wieczorem:
  • 250 g gorącej wody
  • 50 g mąki żytniej razowej typ 720
Zmieszałam wszystko tak, aby nie powstały grudki (za pierwszym razem powstały, musiałam więc przetrzeć mieszaninę przez sito). przykryłam ścierką i odstawiłam do rana.


zaparka + zakwas


2. dzień rano:
  • 200 g zakwasu z mąki żytniej (u mnie 5-dniowy)
  • 300 g mąki żytniej chlebowej typ 720
  • 2 łyżki oleju
  • 1 łyżka brązowego cukru lub melasy (nie miałam ani jednego ani drugiego, dodałam cukier kryształ)
  • 1 łyżeczka soli
  • zaparka
  • 2 łyżki maku
Wszystkie składniki wymieszałam łyżką (w razie potrzeby można dodać odrobinę wody), wyłożyłam do keksówki o rozmiarze 10x40 cm, wysmarowanej masłem i obsypanej kaszą manną. Wierzch ciasta posmarowałam lekko olejem i posypałam makiem. Pozostawiłam do wyrośnięcia (zakwas był młody, więc zajęło to ok 4,5 h). Po podwojeniu objętości wstawiłam do piekarnika nagrzanego do 210°C i piekłam 35 minut. Po upieczeniu od razu wyjęłam chleb z foremki i odstawiłam do wystygnięcia na kracie (w razie gdyby dno było niedopieczone, można wstawić chleb jeszcze na 10 minut do piekarnika już bez foremki). 

Smacznego!