16 września 2014

Faszerowane pomidory, pieczona cebula i szaszłyki z kurczaka i chorizo. / Stuffed tomatoes, baked onion and chicken shashliks with chorizo.





Dziś proponuję bardzo kolorowy obiad składający się z trzech elementów, z których każdy może być osobnym daniem. Razem tworzą zgrany tercet i tęczę na talerzu. Danie jest inspirowane jednym z przepisów na letni obiad z magazynu "Moje smaki życia". Oczywiście jak to u mnie, tu coś zmieniłam, tam coś dodałam. Zapraszam wszystkich do lektury.






Faszerowane pomidory:

  • 10 średniej wielkości pomidorów
  • 150 g ryżu
  • 2 łyżki oleju
  • garść orzechów włoskich
  • 1 - 2 ząbki czosnku, posiekane
  • pęczek natki pietruszki, posiekany
  • sól, pieprz
  • słodka papryka
  • 2 łyżeczki koncentratu pomidorowego


Pomidory umyć i osuszyć. Z każdego ściąć wierzch około 1 cm od brzegu. Łyżeczką wydrążyć miąższ, zachować go na potem. Ryż ugotować w lekko osolonej wodzie, tak aby był lekko twardawy. Na suchej patelni podprażyć połówki orzechów, przestudzić i posiekać na mniejsze kawałki. Na patelni rozgrzać olej, zeszklić posiekany czosnek, uważając aby go nie przypalić. Miąższ pomidorów posiekać, dodać do czosnku. Smażyć aż część soku odparuje. Dodać ryż, koncentrat, orzechy i natkę. Doprawić do smaku. Przygotowany farszem nadziać pomidory. Pomidory ułożyć na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia i piec około 15 - 20 minut w temperaturze 180ºC.



Pieczone cebule z fetą i tymiankiem:
  • 6 czerwonych cebul średniej wielkości, ćwiartki lub ósemki
  • 100 g fety, pokrojonej w średnią kostkę
  • 10 gałęzek tymianku
  • sól, pieprz
  • 1/2 łyżeczki cukru
  • oliwa

Cebule oczyścić, pokroić na ćwiartki lub ósemki. Cząstki cebuli powinny mieć mniej więcej tą samą wielkość. Cebulę przełożyć na wyłożoną papierem blachę, spryskać lekko oliwą, posypać solą, pieprzem i cukrem. Na wierzch ułożyć połowę tymianku. Piec około 15 - 20 minut w temperaturze 180ºC. Lekko przestudzić. Ułożyć na talerzu, dodać pokruszony ser i pozostały tymianek.



Szaszłyki z kurczaka i chorizo:
  • 5 piersi z kurczaka, drobno posiekanych
  • 150 g pikantnego chorizo, pokrojonego w drobną kostkę
  • 1 ząbek czosnku, posiekany
  • garść listków bazylii, posiekanej
  • sól, pieprz

Drewniane patyczki do szaszłyków włożyć na około 30 minut do miski z wodą. Piersi z kurczaka umyć, osuszyć, oczyścić z błonek i tłuszczu. Bardzo dokładnie  i drobno posiekać mięso, można również zmielić je w maszynce z kratką o dużych oczkach. Chorizo posiekać na drobną kostkę. Mięso z kurczaka połączyć z chorizo, dodać czosnek i posiekaną bazylię. Doprawić do smaku. Masę podzielić na około 12 części, każda wielkości około 2 pełnych łyżek mięsa. Każdą kulą mięsa oblepić patyk do szaszłyków, a nastepnie uformować walec i lekko spłaszczyć. Szaszłyki ułożyć na kratce do pieczenia posmarowanej lekko oliwą lub na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia i piec około 15 - 20 minut w temperaturze 180ºC, aż lekko się zezłocą. 

Smacznego!








Ten przepis bierze udział w akcji:


Pora na pomidora!

24 sierpnia 2014

Nadziewane cukinie. / Stuffed round zucchinis.




Uwielbam cukinię. W każdej postaci. Ale pod jednym warunkiem. Musi być młodziutka, mała, z delikatną skórką. Konia z rzędem temu, kto mi powie, dlaczego w naszym kraju wciąż pokutuje opinia, że cukinia nadaje się do jedzenia gdy osiągnie rozmiar maczugi i wagę około 2 kilo? Na całe szczęscie powoli zaczyna się to zmieniać i kto wie może za jakiś czas masowo na straganach pojawią się i takie pyszności jak kwiaty cukinii. Na razie dla większości śmiertelników znajduja się one w sferze marzeń.
Dzisiaj przepis klasyka. Chyba najbardziej lubiana przez wszystkich domowników wersja nadziewanych warzyw. Tato zadowolony, bo z mięsem, mama zadowolona, bo z pomidorami a ja, bo piękne  kolorowe to danie. Do nadzienia wykorzystałam cały wydrążony wcześniej miąższ i pomidory które razem stworzyły bardzo aromatyczny, zawiesisty sos. Sypki ryż wchłonął większą część płynu, ale nadzienie pozostało wilgotne. Pyszne danie na letni obiad lub kolację.


I love zucchini in every way. But provided that it is young, fresh and firm. Unluckily in Poland people use to think that zucchini is good to eat only when it is big with hard skin and weights about 2 kilos. Fortunately this way of thinking is changing very quickly and maybe in the nearest future it will be possible to buy small vegetables and even zucchini flowers. For now for most people this is only a dream.
Today I prepared a classic summer dish. This is the favorite stuffed zucchini of all my family. My dad likes because it is full of meat, my mum likes because of tomatoes and I like because it is full of flavor and colour. For stuffing I used tomatoes and zucchini flesh which created together thick, savory sauce. Uncooked rice absorbed almost whole fluid but still the mixture remained moist. Perfect dish for summer.








Cukinie faszerowane (5 porcji):

  • 5 okrągłych cukinii
  • 500 g mięsa mielonego wieprzowo - wołowego
  • 200 g ryżu długozarnistego
  • 1 puszka pomidorów lub w sezonie 6 pomidorów gatunku Lima, obranych ze skórki i posiekanych
  • 1 łyżka koncentratu pomidorowego
  • 3 ząbki czosnku, posiekane
  • 1 średnia cebula, posiekana drobno
  • 2 łyżeczki ziół prowansalskich
  • 1 łyżeczka słodkiej papryki
  • 1/2 łyżeczki brązowego cukru
  • sól, pieprz
  • olej do smażenia

Cukinie umyć, osuszyć, odciąć z każdej wierzch. Łyżeczką delikatnie wydrążyć miąższ, tak aby przy skórce pozostało go około 1 cm. Miąższ posiekać. 
Na głębokiej patelni rozgrzać olej, wrzucić posieką cebulę, a po minucie smażenia dodać czosnek. Smażyć jeszcze około 2 minut, nie dopuszczając do przypalenia. Dodać mięso mielone, smażyć od czasu do czasu mieszając, aż całe mięso zszarzeje. Dodać posiekany miąższ cukinii, pomidory  zwiększyć ogień, lekko posolić. Smażyć przez około 7 minut aby część soku wyparowała. Po tym czasie dodać przyprawy i cukier, ewentualnie doprawić jeszcze solą i pieprzem. Wsypać surowy ryż. Zmniejszyć ogień i całość gotować przez 10 minut, aby ryż zaabsorbował większą część soku. W razie konieczności gotować chwilę dłużej, na końcu nadzienie powinno być dość wilgotne, ale nie płynne.
Przed nadziewaniem miseczki z cukinni lekko posolić. Przygotowanym farszem nadziać cukinie, nakryć każdą odciętym wcześniej wieczkiem. Cukinie ułożyć w naczyniu żaroodpornym lub na blaszce. Na dno naczynia wlać około 1/4 szklanki wody. Wstawić do nagrzanego do 180ºC i piec około 30 - 40 minut w zależności od tego jak miękką cukinię się preferuje. 

Smacznego!




Stuffed round zucchinis (5 servings):

  • 5 round zucchinis
  • 500 g ground meat, beef and pork
  • 200 g rice
  • 1 can of tomatoes or 6 tometoes eg. Roma, peeled and chopped
  • 1 tablespoon tomatoes paste
  • 3 garlic cloves, chopped
  • 1 medium onion, finely chopped
  • 2 teaspoon herbs from provence
  • 1 teaspoon sweet pepper powder
  • 1/2 teaspoon brown sugar
  • salt and pepper
  • oil to fry


Wash the zucchinis, dry and cut the tops off. Using a small spoon scoop the flesh out. Chop it finely and keep aside.
Heat oil in the large fry pan. When hot, add chopped onion, fry 1 minute. Add garlic, stir and fry about 2 minutes, until soft but not brown. Add ground meat, fry until the meat is cooked. Now add the zucchini flesh, tomatoes and tomatoes paste, season the mixture. Cook it on medium heat about 7 minutes. Add the herbs, red pepper, sugar and rice. Stir and simmer about 10 minutes without covering. The rice should absorb the most of fluids. If needed cook few minutes longer. In the end the mixture should be moist but not dry and rice not overcooked.
Season the whole zucchinis inside and stuff them with the preparation, cover with tops. Place them into oven dish with 1/4 cup of water on the bottom. Bake the zucchinis in the oven in 180ºC about 30 - 40 minutes. The time of baking is depended on how soft zucchini you prefer.









Ten przepis bierze udział w akcji:



Faszerujemy 2014! Faszerujemy 2014!

22 sierpnia 2014

Kruche ciasto z malinami i waniliową pianką.





I jak tu nie kochać lata, skoro na każdym kroku takie pyszności. To ciasto jest kwintesencją lata. Pyszne i delikatne. Rozpływa się w ustach i nie wiadomo kiedy znika cała blacha. Do upiecznia zamiast malin sprawdzą się z pewnością inne drobne owoce sezonowe - borówki, jeżyny czy porzeczki. Tyle możliwości, a więc do dzieła. 
Przepis pochodzi z mojej ukochanej strony Moje Wypieki.


Summer is definately the best time in the year. So many goodies surround me every day. This cake is like quintessence of summer. Fruity, mouthwatering. It is so delicious that it disappears soo quickly. You can use your favourite summer fruits instead of raspberries - blueberries, blackberries or currants. So many possibilities. Let's do it!
The recipe comes from my favourite website Moje Wypieki.







Kruche ciasto z malinami i pianką:


  • 2 i 1/2 szklanki* mąki pszennej                                        *szklanka 250 ml
  • 250 g zimnego masła
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 3 łyżki cukru pudru
  • 5 żółtek
  • 1 - 2 łyżki wody

  • 5 białek
  • 1 szklanka drobnego cukru
  • 16 g cukru waniliowego
  • 2 opakowania budyniu waniliowego bez cukru (2 x 40g)
  • 1/2 szklanki oleju

  • 500 g malin
  • cukier puder do dekoracji

Zimne masło pokroić w kostkę i szybko zagnieść z mąką, proszkiem do pieczenia, cukrem pudrem i żółtkami. W razie gryby ciasto było zbyt suche dodać po 1 - 2 łyżki wody. Kulę ciasta podzelić na dwie części w proporcji 60% i 40%, zawinąć oddzielnie w folię i zamrozić.*
*ciasto można przygotować dzień wcześniej

Na blachę 33 x 20 cm wyłożoną papierem do pieczenia zetrzeć na tarce większą część ciasta. Wyrównać i lekko przyklepać. Podpiec przez około 20 minut na złoty kolor w piekarniku nagrzanym do 190ºC. Wystudzić.

Mikserem ubić białka na sztywno. Dodawać po łyżce cukier i cukier waniliowy nie przerywając miksowania. Następnie dodać budyń w proszku, cały czas miksując. Na końcu wlać małą strużką olej, miksować do całkowitego połączenia.
Na ostudzony spód wyłożyć piankę. Wyrównać łyżką. Na wierzchu ułożyć gęsto maliny, lekko wpychając je w piankę. Na końcu równomiernie zetrzeć mniejszą część zamrożonego ciasta. Piec przez 30 - 40 minut w piekaniku w temperaturze 190ºC. Ostudzić, posypać cukrem pudrem.

Smacznego!




Shortcrust cake with raspberries and vanilla mousse:


  • 2 and 1/2 cups* wheat flour                                                                   * 250 ml cup
  • 250 g cold butter
  • 2 teaspoon baking powder
  • 3 tablespoon caster sugar
  • 5 egg yolks
  • 1 - 2 tablespoon cold water

  • 5 egg whites
  • 1 cup granulated sugar
  • 16 g vanilla sugar
  • 2 packs vanilla pudding without sugar ( 2 x 40 g)
  • 1/2 cup oil

  • 500 g raspberries
  • caster sugar to sprinkle

Cut cold butter into cubes. Quickly rub flour, butter, baking powder and sugar. Add egg yolks. If consistency is too dry add 1 - 2 spoons of cold water. Divide the pastry into two pieces about 60% and 40%. Wrap them separately and freeze.*
*u can prepare the pastry one day before baking

Cover a baking tray (33 x 20 cm) using baking paper. Grate the bigger piece of frozen pastry into the baking tray. Even the crusts of pastry and press them gently. Bake into the oven till golden-brown about 20 minutes in temperature 190ºC. Cool it down.

Beat the egg whites using food processor. When whites are beaten enough add sugar spoon by spoon, continue to mix. Add the pudding powder. In the end pour very slowly the oil, mix gently till all ingredients combine.
Transfer the mixture onto the baked cake. Lay the raspberries on the vanilla foam, press them gently inside. On the surface of cake grate evenly the smaller part of frozen pastry. Bake in the oven about 30 - 40 minutes in 190ºC. Cool the cake and sprinkle with caster sugar before serving.









20 sierpnia 2014

Trochę o podróżach.

Dzisiejszy wpis będzie wyjątkowy. Nie będę nic gotować, nie będzie dziś przepisu na ciasto. Będzie za to kilka wspomnień i dużo zdjęć. Opowiem wam jak wyglądał mój ostatni rok, odkąd mój blog ujrzał światło dzienne. Długo zastanawiałam się jak uczcić to wydarzenie. Może powinnam upiec wielki tort albo ugotować coś absolutnie wyjątkowego. Postanowiłam jednak przekopać setki zdjęć i kilkoma się podzielić. 
Blogowanie zaczęłam z przytupem i wielkim entuzjazmem. Nastawiłam zakwas i co drugi dzień piekłam chleb. Fotografowałam jak oszalała, zapominając często zapisać dokładnie przepisy. W ten oto sposób z wielu chlebów pozostały tylko pyszne wspomnienia i zdjęcia, gdyż receptury zaginęły gdzieś w odmętach mojej głowy.



Fotografie zostały, przepisy zniknęły.


I kiedy pieczenie szło mi coraz lepiej musiałam przerwać, by wyruszyć w daleką i bardzo długą podróż. Najdłuższą do tej pory. Pierwszym przystankiem były Chiny.




Chiny:

Osiadłam na kilka ładnych miesięcy w małym, jak na chińskie warunki, mieście o wdzięcznej nazwie Yangjiang w prowincji Guangdong. Obcokrajowców w mieście można by policzyć na palcach dwóch rąk, także wbudzają oni niemałą sensację na każdym kroku. Z każdej strony otaczały nas bardziej lub mniej ukradkowe spojrzenia, babcie pokazywały nas wnuczkom palcami, a co odwarzniejsi nastolatkowie, którzy liznęli trochę angielskiego w szkole, co chwila prosili o wspólne zdjęcie.
W osiedlowym supermarkecie śledzony był każdy mój krok, zza każdej półki wyglądały głowy zaciekawionych sprzedawczyń. Każdy bardzo chciał pomóc i z uporem maniaka tłumaczył mi coś w swoim języku, chichocząc co drugie słowo. Co starsi mieszkańcy nie mówili nawet po mandaryńsku, ale w dialekcie kantońskim (który dodatkowo dzieli się na dialekty poszczególnych miast), gdy zatem po jakimś czasie nauczyłam się kilku zwrotów grzecznościowych po chińsku, nie zawsze byłam rozumiana. W codziennych potyczkach najbardziej sprwadził się uśmiech i język migowy, no i translator w telefonie. 
Podczas wielomiesięcznego pobytu najmniej czasu mieliśmy na podróżowanie. Chiny to ogromny kraj, weekendy były zbyt krótkie na dalsze wyjazdy, moja wiza nie przewidywała możliwości wyjazdu do Hongkongu lub Macau. Pozostały nam popołudniowe lub weekendowe wypady poza miasto i wizyty w oddalonym o trzy godziny drogi autobusem Kantonie (Guangzhou), stolicy prowincji. Może to i niewiele, ale dzięki temu jeszcze bliżej mogłam przyjrzeć się codziennemu życiu ludzi, poznać ich zwyczaje, a przede wszystkich poczuć klimat. 


Gdzieś w Kantonie. / Somewhere in Canton.


Kanton zapamiętam jako ogromne, głośne i zakurzone miasto, miasto 1000 i 1 butików i centrów handlowych. W ścisłym centrum ze względu na natłok ludzi i wszelakich pojazdów trudno było się poruszać. Jak okiem sięgnąć po horyzont ciągneły się wielopiętrowe biurowce i hotele, a z powodu braku miejsca ulice były dwu a często i trzypoziomowe. W każdym niemal miejscu, na każdej wolnej przestrzeni ktoś coś sprzedawał - w dzień świeżo obrane kawałki arbuza, prażony słonecznik, rambutany prosto z drzewa czy mangostany, chińskie należniki, omlety czy pierożki. Wieczorami ulice zmieniały charakter i stawały się mekką dla miłośników ubrań i gadżetów prosto ze światowych wybiegów. Ich oryginalność była, jak się można domyślić, bardzo wątpliwa. 
Aby odkyć prawdziwe uroki miasta wystarczyło jednak odjechać kilka przystanków metrem poza obręb centrum, najlepiej w kierunku przepływającej przez Kanton Rzeki Perłowej i zagłębić się w małe uliczki, pełne lokalnych kramów, odwiedzić kolorowe światynie, poobserwować życie ludzi. 


Świątynia Rodziny Chen, Guangzhou (Kanton). / Ancestral Temple of the Chen Family, Guangzhou (Canton).


Największą i najciekawszą atrakcją Kantonu był dla mnie jednak targ Qing Ping. To  miejsce, w którym można kupić dosłownie wszystko i podejrzewam, że nie ma osoby, może oprócz Chińczyków, na której nie zrobiłby on wrażenia. Warzywa, owoce, zwierzęta żywe i martwe, suszone, sproszkowane i w całości. Gdyby znać chiński możnaby tu znaleźć remedium na każdą chorobę. Skąd niby Europejczyk ma wiedzieć w jakim celu stosuje się suszone koniki morskie, do tego trzeba urodzić się Chińczykiem. Na jednym straganie sprzedawczyni z anielską cierpliwością przekładała pałeczkami żywe skorpiony z jednej miski do drugiej, podczas gdy obok ktoś ćwiartował tasakiem żółwia na zupę. Tyle wokół się działo, a miałam tylko jedną parę oczu, żeby to wszystko obejrzeć. 


Różności ze sklepu. / Various things from the shop.


Park Beishan, Yangjiang. / Beishan park, Yangjiang.


W porównaniu z Guangzhou Yangjiang to istna oaza spokoju. Miasto pełne było zielonych skwerów, jezior i parków, a każdą wolną przestrzeń przedsiębiorczy mieszkańcy wykorzystywali do uprawy warzyw. Wieczorami większe place zamieniały się w otwarte salony fitness, boiska i szkoły tańca. Na ulice wychodziły dziesiątki kobiet, rzadziej mężczyzn, w sportowych ubraniach, by ćwiczyć razem w rytm muzyki. Kilka metrów dalej para emerytów z determinacją ćwiczyła tango pod okiem nauczyciela. Nie raz miałam ochotę dołączyć do jakiejś kolorowej grupy, podejrzewam jednak, że pojawienie sie obcokrajowca popsułoby szyki instruktorom. W samym centrum miasta znajdował się szczególny park, jakby specjalnie przeznaczony dla seniorów, na oko około stuletnich. Podczas gdy część z nich oddawała się grze w karty, często na pieniądze, inni śpiewali mantry i pieśni patriotyczne. Niezwykłe uczucie móc tego posłuchać. To jakby przenieść się w czasie do innego wymiaru.


Niech Mao cię prowadzi. / Mao leads you.


Hotpot.


Chińskie ulice. / Chinese streets.


Mała świątynia przycupnęła u boku wielkiego blokowiska. / A small temple close to huge blocks of flats.


Podczas spacerów po Yangjiang jednogo mogłam byc pewna - miasto szybko sie rozbudowywało. Wszędzie powstawały ogromne osiedla bloków, z mojego balkonu codziennie obserwowałam postępy w budowie trzech nowych wierzowców. Nowe budynki otaczały i tłamsiły stare. W nowych blokach w każdym mieszkaniu są conajmniej trzy łazienki, tymczasem w starych chatkach mały garaż był często warsztatem motocyklowym, kuchnią i salonem, a w nocy sypialnią dla czteroosobowej rodziny. Rozwarstwienie społeczne było widać na każdym kroku.


Zróżnicowanie. / Diversity.


Betonowo i zielono, zielono i betonowo. / Concrete and green, green and concrete.


Typowy zaułek handlowy w centrum miasta. / Typical shopping corner in the middle of the city.


Bananowce, papużki i ogromne ważki. / Banana trees, parrots and huge dragonflies.


Trudno jest opisać wszystkie wrażenia i spostrzeżenia z półrocznego pobytu w Chinach w jednym poście. Jedno jest pewne, jest to niezwykle złożony kraj i kompletnie odbiegający od wszelkich stereotypów i od wyobrażeń jakie o nim miałam. Tu nic nie jest jednoznaczne. 


Sok z nasionami bazylii, herbata jabłkowa z marakują, shake arbuzowy z mlekiem
czy herbata ryżowa? Wszystko warte spróbowania! / Juice with basil seeds, apple tea with passionfruit,
watermelon shake with milk or rice tea? Worth to try them all!


Smażony węgorz, żaba z warzywami, kurczak po syczuańsku i grillowane ostrygi.
Każdy znajdzie coś dla siebie.  / Fried eel, frog with vegetables, szechuan chicken or grilled oysters. 





Malezja:


Gdy do jednego garnka włoży się muzułmanów, buddystów, chrześcijan i hinduistów, do wszystkiego dołoży się curry i chińską kuchnię, doda kilka małp i kotów a całość umieści się w rajskich okolicznościach przyrody i w tropikalnej temperaturze to wyjdzie z tego właśnie Malezja. Kraj marzenie i niezwykła mieszanka kulturowa, mój kolejny przystanek.


Wejście do jaskiń Batu, Kuala Lumpur. / Entrance to Batu caves, Kuala Lumpur.


Choć spędziłam w Malezji zaledwie kilka dni, to jestem pewna, że kiedyś na pewno tam wrócę. Zostało jeszcze tyle do zwiedzenia. To kraj dla miłośników przyrody i ludzi spragnionych pięknych widoków. Rajskie plaże, gęste lasy i pełna aromatów kuchnia. I wszystko to w jednym niezwykłym kraju.


Niebo nad Langkawi. / The sky above Langkawi island.


Zachód słońca, wyspa Langkawi. / Sunset, Langkawi island.


Ocean, plaże i natura. To co w Malezji najlepsze. / Ocean, beaches and nature. The best from Malaysia.


Cienie na plaży. / Shadows on the beach.


Wjazd kolejką linową i widoki na wyspę robiły niesamowite wrażenie. Langkawi. /
Ride with the cable car and landscapes from the top of a mountain were incredible. Langkawi Island.


Makaki zawsze gotowe do akcji. / Macaques always ready to steal some food.


Malezja kocha koty. Na każdej ulicy, w każdej knajpie i restauracji pod nogami przemykał jakis dachowiec. Zwierzaki nikomu nie przeszkadzały, mało tego były pupilkami zakładów, chętnie karmionymi zarówno przez gości jak i właścicieli. Co ciekawe praktycznie każdy zwierzak miał złamany, odcięty lub krzywy ogon. Pytanie dlaczego nurtuje nas do tej pory. 


Zupa kari mee, krewetki w imbirze, ryba z warzywami w sosie słodko kwaśnym i gromada kotów gotowa
nam to wszystko zjeść. / Kari mee soup, prawns with ginger, fish with sweet and sour sauce
and few cats waiting for food.

Najlepszą częścią każdej podróży jest jedzenie, a kuchnia malezyjska należy teraz do moich ulubionych. Trudno jest ją właściwie określić, gdyż jest to mieszanka kuchni chińskiej, indyjskiej i kilku innych na dokładkę. Pikantna, aromatyczna i pełna przypraw. Dużo w niej owoców morza i ryb. Na każdym kroku, na ulicach, w restauracjach i barach kuszą człowieka kolory i zapachy, obok których nie sposób przejść obojętnie. Najlepsze zaś jedzenie można było spróbowac nie w restauracjach, ale przydomowych jadłodajniach, otwieranych tylko w porach lunchu, oraz na nocnych targach. Nie ma nic lepszego niż laksa "na wynos" z woreczka czy świeżo upieczony szaszłyk. 


Na ulicy można zjeść ryby o jakich nie śniło się w naśmielszych snach. Kuala Lumpur. /
Variety of fried fish from the street market. Kuala Lumpur.


Chińska kuchnia na ulicach Kuala Lumpur. / Chinese food on the streets of Kuala Lumpur.


Na straganie w dzień targowy... Market nocny na wyspe Langkawi. / Night market, Langkawi island.

Wieże nad dżunglą i wieże w miejskiej dżungli. / Towers in the jungle.

30 czerwca 2014

Bajgle. / Bagels.






Chciałam je upiec od zawsze. Zaintrygowały mnie kilka lat temu, gdy pierwszy raz ujrzałam je w programie Rachel Allen. Nigdy wcześniej nie słyszałam o pieczywie z dziurką, które najpierw się gotuje, a następnie piecze. Skrupulatnie zapisałam sobie przepis i jestem pewna, że leży sobie gdzieś spokojnie w zakamarkach mojej kuchni. Pamietam nawet, że notowałam w zeszycie czerwonym długopisem. Ale gdzie owy zeszyt jest, tego już nie wiem... 
Minęło kilka lat, trafiłam do kraju i miasta, w którym szczytem marzeń było kupienie chleba tostowego i podrabianych bagietek. Nie było innego wyboru - musiałam sama zadbać o dobre pieczywo. Przeglądając strony internetowe w poszukiwaniu łatwych wypieków trafiłam na ten przepis na stronie Moje Wypieki i od razu postanowiłam go wykorzystać.
Bajgle to pieczywo drożdżowe z charakterystyczną dziurką w środku, z ciagnącą skórką i delikatnym, miękkim wnętrzem. Patrząc zatem z tej strony moje bajgle bajglami nie są. Postanowiły zostać bułeczkami z wgłębieniem w środku, co na szczęście nie obniża w żadnym wypadku ich walorów smakowych. Następnym razem bardziej przyłożę się do ich formowania, a tymczasem prezentuję moje pierwsze bajgle, które bajglami być nie chciały.






Bajgle (10 sztuk):


  • 500 g mąki pszennej chlebowej*    *użyłam typ 550
  • 2 łyżki cukru
  • 1 łyżeczka soli
  • 1 i 1/4 łyżeczki drożdży instant
  • 300 ml wody
  • 1 żółtko + 1 łyżka wody
  • 3 łyżki ziaren sezamu, maku lub innych ziarenek


Do dużej miski przesiać mąkę, dodać drożdże, 1 łyżkę cukru, sól i wodę. Wymieszać składniki, wyrobiać przez 5 minut, aż do uzyskania gładkiego i elastycznego ciasta. Pozostawić do podwojenia objętości (około 1,5 godziny) przykryte ściereczką.
Przygotować dwie blachy wyłożone papierem do pieczenia. Po wyrośnięciu ciasto oprószyć mąką, zagnieść jeszcze raz i podzielić na 10 równych części. Z każdego kawałka uformować kulkę, a następnie palcem oprószonym mąką zrobić w środku dziurkę o średnicy około 3,5 cm.**
Przygotowane bajgle przełożyć na wcześniej przygotowane blachy do pieczenia, przykryć ściereczką i pozostawić do ponownego wyrośnięcia przez 30 - 40 minut. Pod koniec wyrastania zagotować 2 litry wody w szerokim garnku. Dodać pozostałą 1 łyżkę cukru. Ostrożnie przekładać po 2 - 3 bajgle do garnka (w zależności od wielkości garnka) i gotować przez 1 - 2 minuty z każdej strony. Ugotowane bajgle przenieść na folię aluminiową do osuszenia.
Osuszone bajgle przełożyć na blachę wyłożoną papierem do pieczenia, posmarować żółtkiem wymieszanym z wodą, posypać sezamem. 
Piec w temparaturze 200ºC przez 12 - 15 minut, aż powierzchnia będzie złota. Ostudzić na kratce.

**ważne żeby otwór w bajglu był dość duży, poniewać podczas wyrastania będzie się stopniowo zmniejszał i może całkowicie zniknąć, jak to się stało w moim przypadku. 

Smacznego!




Bagels (serves 10):

  • 500 g flour*            * I used flour type 550
  • 2 tablespoons sugar
  • 1 teaspoon salt
  • 1 and 1/4 teaspoon yest
  • 300 ml water
  • 1 eggyolk + 1 tablespoon water
  • 3 tablespoons sesame, poppy or other seeds

Sift flour, yeast and salt into the large bowl. Add 1 spoon sugar and water, mix well. Transfer the dough onto clean and floured work surface and knead it with hands approximately 10 minutes. Continue until the dough is firm and elastic. Shape the dough into a ball and place in a large, oiled bowl. Cover with a kitchen towel and keep in warm place for 1 - 2 hours until it doubles its size. 
Cover 2 baking trays with baking paper. Remove the dough from the bowl, knead it again. Divide the dough into 10 pieces. Shape every piece into a flat ball. Make a hole abouth 3,5 cm wide** with a finger or a handle of a wooden spoon in the middle of every ball. 
Place the bagels on the baking trays, cover with kitchen towel and set aside to rise for 30 - 40 minutes. Bring 2 liters of water to boil, add 1 spoon sugar. Boil over the low heat. Boil the bagel (2 - 3 at a time) 1 - 2 minutes per side, remove from the water and drain. Place the bagels onto the prepared baking trays, spacing them widely apart. Brush their surface with beaten yolk with water, sprinkle with seeds. Bake in the oven about 12 - 15 minutes in  200ºC or until golden - brown. Transfer to a rack and cool before serving.

**the hole in a bagel should be quite wide, otherwise it will disapear like in my pictures